Wiele mówi się o podróżach. I to, że kształcą, i to, że każda nawet najdalsza zaczyna się od pierwszego kroku, i to, że nie ważne, gdzie, za to ważne z kim.
Dla mnie podróże to między innymi czas, w którym wyrwana z codzienności jestem w stanie zobaczyć coś w sobie, co w codziennej przestrzeni mi umyka. Całkiem jakby moja dusza grała mi głośniej do ucha gdzieś daleko w drodze niż na własnej kanapie.
Różne są te własne obserwacje. Czasem są wielkie i rewolucyjne, czasami maleńkie, ale znaczące, często przychodzą wraz z przypadkowo poznanym w podróży człowiekiem, innym zaś razem jako myśl na widok kawałka nieznanego miasta.
Pewnego roku, podczas listopadowej podróży do Maroka, zwiedzałam Marakesz.
Nie była to moja pierwsza wizyta w arabskim kraju, więc większość rzeczywistości była dla mnie znajoma.
Nagle jednak w wąskich uliczkach „Suku” zauważyłam drzwi do domu, a na nich dwie koładki. Jedna usytuowana wyżej jakby z boku, a druga na środku – mniejsza i wykonana z innego drewna.
Hmmm po co im są dwie koładki?
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś grupowego przewodnika i zmusiłam do wyjaśnień.
Okazało się że dwie koładki to koładka męska i żeńska.
Różnią się faktycznie zarówno rozmiarem, położeniem na drzwiach jak i materiałem, z którego są wykonane – przez co wydają inny dźwięk.
W muzułmańskiej kulturze mężczyzna nie może odwiedzić domu, w którym nie ma innego mężczyzny. Pan przewodnik uprzejmie wyjaśnił mi, że są od tego tylko dwa wyjątki. Może on na przykład odwiedzić swoją matkę lub siostrę, kiedy nie ma ich męża w domu, ale na bratowej podczas nieobecności brata – już nie.
W efekcie, jeśli kobieta jest sama w domu i usłyszy dźwięk większej koładki- nie otwierając drzwi powie tylko że męża nie ma w domu, ewentualnie o której będzie.
Wtedy poczułam tęsknotę.
Zdałam sobie nagle sprawę jak bardzo chcę, żeby ktoś użył mojej mniejszej kłódki.
Tęsknię za czymś babskim, wspólnym, czymś co ma spódnicę, wianek albo szminkę w herbie💋