magiatu.com

Historia jednej koszulki

Pewnego dnia w TKMaxi-e w środkowej Anglii – gdzie mieszkam – radośnie wpadła mi w ręce biała koszulka z nadrukiem z przodu: „BECAUSE I SAID SO” Ależ świetna, pomyślałam. Wzięłam ją szybko do przymierzalni, cyknęłam sobie w niej selfie i wysłałam moim – dorosłym już córkom – na rodzinną grupę „WhatsApp” z komentarzem – powinnam mieć taką jak byłyście małe z wieloma uśmiechami. Wydawało mi się wówczas to takie mega zabawne. Jakby taka „ja matka” małych dzieci, co to czasem mają milion pytań do, którym powtarza człowiek dziesieć razy – czas do łóżek, albo człowiek je prosi i prosi o posprzątanie zabawek, a reakcji pożądanej się nie doczekał – była w taką koszulkę odziana i zamiast mówić „Bo ja tak mówię” – tylko gestem na napis na piersi wskazała. Kilka tygodni potem, kiedy wyjęłam ją z własnej szuflady ponownie, spojrzałam na nią jednak zupełnie inaczej. Tego ranka, kiedy wzięłam ją po raz kolejny do ręki, ona już w ogóle nie była o matce – polce, która przemawia do dzieci jak zdarta płyta. Tego ranka jej znaczenie zupełnie się dla mnie zmieniło. Dorobiłam jej w myślach napis z tyłu: „STWÓRCA” i od tej pory służy mi do manifestowania emocji i marzeń. Od tej pory oznacza: W moim życiu jest tak i tak – „BECAUSE I SAID SO”

Pewnego razu w Marakeszu

Wiele mówi się o podróżach. I to, że kształcą, i to, że każda nawet najdalsza zaczyna się od pierwszego kroku, i to, że nie ważne, gdzie, za to ważne z kim. Dla mnie podróże to między innymi czas, w którym wyrwana z codzienności jestem w stanie zobaczyć coś w sobie, co w codziennej przestrzeni mi umyka. Całkiem jakby moja dusza grała mi głośniej do ucha gdzieś daleko w drodze niż na własnej kanapie. Różne są te własne obserwacje. Czasem są wielkie i rewolucyjne, czasami maleńkie, ale znaczące, często przychodzą wraz z przypadkowo poznanym w podróży człowiekiem, innym zaś razem jako myśl na widok kawałka nieznanego miasta. Pewnego roku, podczas listopadowej podróży do Maroka, zwiedzałam Marakesz. Nie była to moja pierwsza wizyta w arabskim kraju, więc większość rzeczywistości była dla mnie znajoma. Nagle jednak w wąskich uliczkach „Suku” zauważyłam drzwi do domu, a na nich dwie koładki. Jedna usytuowana wyżej jakby z boku, a druga na środku – mniejsza i wykonana z innego drewna. Hmmm po co im są dwie koładki? Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś grupowego przewodnika i zmusiłam do wyjaśnień. Okazało się że dwie koładki to koładka męska i żeńska. Różnią się faktycznie zarówno rozmiarem, położeniem na drzwiach jak i materiałem, z którego są wykonane – przez co wydają inny dźwięk. W muzułmańskiej kulturze mężczyzna nie może odwiedzić domu, w którym nie ma innego mężczyzny. Pan przewodnik uprzejmie wyjaśnił mi, że są od tego tylko dwa wyjątki. Może on na przykład odwiedzić swoją matkę lub siostrę, kiedy nie ma ich męża w domu, ale na bratowej podczas nieobecności brata – już nie. W efekcie, jeśli kobieta jest sama w domu i usłyszy dźwięk większej koładki- nie otwierając drzwi powie tylko że męża nie ma w domu, ewentualnie o której będzie. Wtedy poczułam tęsknotę. Zdałam sobie nagle sprawę jak bardzo chcę, żeby ktoś użył mojej mniejszej kłódki. Tęsknię za czymś babskim, wspólnym, czymś co ma spódnicę, wianek albo szminkę w herbie💋

Moje-Twoje

4 dni i 3 noce na Majorce. Wypad z mężem, krótki, ale udany. W hotelu mamy tylko 3 śniadania. Pierwszego poranka zwiedzamy miejsce śniadaniowe dokładnie – 3 sale, w każdej ten sam zestaw zimnych i ciepłych dań. Bierzemy soki, stawiamy na jednym ze stolików, idziemy nałożyć coś na talerze, siadamy, zjadamy, dobieramy kawkę, idziemy nad basen i pijemy ja już w słoneczku. Kilka stolików ode mnie dokładnie naprzeciwko zauważam ciekawie ubraną kobietę koło 60-taki. Czarny skórzany kapelusz, kowbojki, dżinsowa kamizelka, czarny podkoszulek. Babeczka ma krótkie blond włosy, mocna czerwoną szminkę i mówi po niemiecku. Zauważamy się podczas śniadania, bo siedzimy akurat naprzeciwko. Ktoś przechodził i się potknął, jakieś dziecko przebiegło potrącając krzesło – obie reagujemy uśmiechem i do sytuacji i do siebie. Drugiego dnia przychodzimy na śniadanie, bierzemy soki i mówię do męża – siądźmy tam, gdzie wczoraj. Patrzę moja znajoma niemiecka kowbojka też jest przy wczorajszym stoliku. Trzeciego dnia przychodzimy na ostatnie śniadanie. Bierzemy soki, ja mówię do męża – siądźmy przy naszym stoliku. Rozglądam się – mojej niemieckiej kowbojki dziś nie ma. Pewnie wyjechała – sobie myślę. No bo przecież nie usiadła gdzie indziej. Zaczynam się śmiać. Oszalałaś! – mówię do siebie. Jaki to jest Twój stolik?! Przecież żyjesz przygodą. Wiesz, że życie zaczyna się tam, gdzie kończy się strefa komfortu. A tu przypadkowy stolik nazwałaś „swoim” i jeszcze niemieckiej kowbojce nie pozwalasz na spontaniczność! Masz problem, żeby się dzielić przestrzenią? Którego kolejnego dnia usiadłabyś gdzie indziej? A Ty? Masz swoją własną ławeczkę w parku a jak jest zajęta to się wkurzasz, że ktoś CI na niej usiadł?  

Zawsze mam przy sobie

Zawsze mam przy sobie co najmniej jednego słonia. Jest duży i silny, ma szary kolor dlatego mu dobrze w dodatkach każdego rodzaju i stylu, ma ogromne uszy, żeby nigdy nie mieć problemów z usłyszeniem intuicji, ma długą trąbę, żeby zawsze być gotowym do celebrowania. Kroczy wolno, bo wie, że ma tyle czasu, ile potrzebuje i niczego się nie boi, bo nic nie jest zagrożeniem dla niego. Tego słonia noszę przy sobie w postaci tatuażu:)    

Shopping cart close