4 dni i 3 noce na Majorce. Wypad z mężem, krótki, ale udany. W hotelu mamy tylko 3 śniadania.
Pierwszego poranka zwiedzamy miejsce śniadaniowe dokładnie – 3 sale, w każdej ten sam zestaw zimnych i ciepłych dań.
Bierzemy soki, stawiamy na jednym ze stolików, idziemy nałożyć coś na talerze, siadamy, zjadamy, dobieramy kawkę, idziemy nad basen i pijemy ja już w słoneczku.
Kilka stolików ode mnie dokładnie naprzeciwko zauważam ciekawie ubraną kobietę koło 60-taki. Czarny skórzany kapelusz, kowbojki, dżinsowa kamizelka, czarny podkoszulek. Babeczka ma krótkie blond włosy, mocna czerwoną szminkę i mówi po niemiecku.
Zauważamy się podczas śniadania, bo siedzimy akurat naprzeciwko. Ktoś przechodził i się potknął, jakieś dziecko przebiegło potrącając krzesło – obie reagujemy uśmiechem i do sytuacji i do siebie.
Drugiego dnia przychodzimy na śniadanie, bierzemy soki i mówię do męża – siądźmy tam, gdzie wczoraj.
Patrzę moja znajoma niemiecka kowbojka też jest przy wczorajszym stoliku.
Trzeciego dnia przychodzimy na ostatnie śniadanie. Bierzemy soki, ja mówię do męża – siądźmy przy naszym stoliku.
Rozglądam się – mojej niemieckiej kowbojki dziś nie ma.
Pewnie wyjechała – sobie myślę. No bo przecież nie usiadła gdzie indziej.
Zaczynam się śmiać.
Oszalałaś! – mówię do siebie.
Jaki to jest Twój stolik?!
Przecież żyjesz przygodą.
Wiesz, że życie zaczyna się tam, gdzie kończy się strefa komfortu.
A tu przypadkowy stolik nazwałaś „swoim” i jeszcze niemieckiej kowbojce nie pozwalasz na spontaniczność!
Masz problem, żeby się dzielić przestrzenią?
Którego kolejnego dnia usiadłabyś gdzie indziej?
- A Ty? Masz swoją własną ławeczkę w parku a jak jest zajęta to się wkurzasz, że ktoś CI na niej usiadł?